Gdy tylko wysiadł ze swojego ulubionego cinquecento, ktoś krzyknął: „Papież!”.
Skąd się biorą nasze problemy z tym synodem i ze zrozumieniem optyki, z jakiej patrzy papież Franciszek?
Choroba, zwłaszcza poważna, zmienia optykę. Dla Uli i Grzegorza była zarazem końcem świata i jego początkiem.
Nie wykrzywienie optyki, ale skrócenie perspektywy. Bliżej, coraz bliżej, jeszcze bliżej. Aż zostaje stół i miska. I krzak dziczeje.
„Jakoś to będzie”, „Wszyscy”, „Przecież nie można żądać” – taka optyka jest tak nęcąca, przesłania niepewność, ucisza pytania.
Ciemny pokój z niewielkim otworem z jednej strony i ekranem z drugiej. Dzięki optyce świat staje w nim na głowie.
Boża logika liczy, prowadzi i ocenia inaczej niż my. Dlatego nasze myślenie o dobrym życiu nijak ma się do optyki Bożej.
Jest jeden twórca, który w coraz mocniej zlaicyzowanym kinie kontynuuje tradycję subtelnego i intelektualnego kina, patrzącego na świat przez optykę chrześcijańską.
W optyce kulturowej tamtego czasu wdowy i sieroty były osobami najbardziej pozbawionymi społecznego wsparcia, a przez to wyjątkowo bezbronnymi.